Problemy. Wszędzie problemy. Świat zwariował i już wszyscy widzą tylko problemy. Wyobraźcie sobie, że od podstawówki, zdaniem nauczycieli, chodzę do najgorszej klasy. Co prawda ludzie, wychowawcy, uczący, a nawet szkoła się zmieniają, ale ja, jak na dziecko szczęścia przystało, zawszę należę do tych najgorszych. Bo niegrzeczni, nie uczą się, zachowują się karygodnie, są bezczelni, nie liczą się ze słowami. Wszyscy jesteśmy wrzucani do jednego worka. Tak zwana odpowiedzialność zbiorowa. Pomału zaczynam mieć to gdzieś i odbija się to na moich ocenach. Ale to też zaczynam mieć gdzieś. Uczę się tyle, ile czuję, że muszę. Egzaminy. Na tym akurat mi zależy. Z dnia na dzień zaczynam się martwić coraz bardziej. Zmartwień zresztą mam mnóstwo, ale postanowiłam sobie nie zawracać nimi głowy.
Tak więc z płaczliwej pesymistki, przybrałam postać społecznie zadowoloną z życia i nie pozwolę, by jakiś zrzędliwy nauczyciel podburzył moje fundamenty optymizmu. Do tego wszystkiego dochodzi egzamin na prawo jazdy. Zastanawiam się po jaką cholerę zaczęłam w ogóle brnąć w to bagno i kurde nie wiem, Ale wydałam już niemałą sumkę na ten cały kurs, egzamin teoretyczny i dwa praktyczne, no to się nie poddam heloł! Z każdym kolejnym razem będę silniejsza emocjonalnie, bo co jak co, ale oblać dwa razy na łuku i pogodzić się z tym faktem to nie taka prosta sprawa. Tak sobie myślę, co tym razem mogłabym jeszcze zawalić? Brak płynności jazdy już była. Na linię ponoć najechałam. Raz nie zmieściłam się w polu zatrzymania (te nieszczęsne dwa centymetry!!!) no i w ostateczności nie wszedł mi wsteczny bieg. Zostało mi jeszcze pościnać pachołki.Nie ma tego złego, na co by ciasto nie dało radyI winoI przyjaciółkaI soczyste kurwa mać
Co poza tym? Egzystuję sobie pomału i spokojnie, czyli tak, jak Monia lubi najbardziej. Coś się niby dzieje, świat się kręci, ale kiedy wracam do domu, robię herbatkę i zatapiam się z książką pod ciepłą kołderką (bo na mój gust temperatura jeszcze za niska, jak na wiosnę), to wszystko przestaje istnieć. I tak leżę i czytam i nic nie robię, a czas leci. I około północy zdaję sobie sprawę, że wypada zrobić zadanie. No ale sory, nie mam zamiaru zawalać nocy i narażać się na niebezpieczne skutki niewyspania, poświęcając się nauce. Owszem, edukacja jest ważna, ale jak to pani minister od tych spraw stwierdziła ostatnio, współczesna szkoła odbiega od światowych realiów i zamiast wychowywać, prowadzi kursy przedmaturalne. Kurs ten zacznę brać na poważnie od września. Teraz jeszcze dam sobie spokój. Tym bardziej, że średnio mi zależy na zdaniu matury. Podejdę do niej, ażeby nie żałować, ale na studia się nie wybieram, więc procenty mi wiszą i powiewają na wietrze, nie powiem gdzie.
Taka trochę obojętna się zrobiłam na to wszystko i zastanawiam się, czy to dobrze. Ale w gruncie rzeczy po co się zamartwiać? Trzeba dać z siebie wszystko i mieć nadzieję, że to wystarczy.
Jesteś z dobrej rodziny. Twoje życie jest poukładane i przyjemnie statyczne. Masz kochającą rodzinę i przyjaciół. Oddychasz krystalicznym powietrzem i nie zdajesz sobie sprawy, że gdzieś niedaleko tym samym powietrzem oddycha ktoś skrzywdzony. Ktoś kto zamiast ciepłego domu, ma zranione uczucia i tragiczną przeszłość. Ktoś kto ma na utrzymaniu młodsze rodzeństwo, bo matka nie wiadomo gdzie się podziewa, a ojcu nie można powierzyć opieki nad dzieckiem. Ty jesteś Anną, a on jest Ablem. Ablem Tannatekiem. Polskim handlarzem pasmanterią. Baśniarzem.
Pewnego dnia oba światy się splatają. Anna swoją czystością narusza tajemnicze terytorium Abla i poznaję jego dobrą stronę. Nie wie jednak, że Abel jest męską dziwką i mordercą. Sprzedaję swoje ciało i zabija żeby chronić siostrę. Jedyną mu bliską i bezbronną osobę, której opowiada baśń. Brutalną baśń o życiu i sposobie jak dopłynąć do stałego lądu.
Zakończenia nie zdradzę, ale zaspojleruję, że z tej dwójki rodzeństwa, tylko jedno do tego lądu dopłynie.
Gdyby ktoś chciał przeczytać >>klik<<