Lubiła tańczyć, ciągle goniła wiatr

   Cześć i czołem! Witam Was w ostatni weekend moich ferii. Jakie to smutne, że po dwóch tygodniach wolnego Podkarpacie znów będzie zmuszone, do nadstawienia karku nieprzychylnym nauczycielom. Nie! To chyba zły sen...
   Tak się pogrążyłam w tym smutku, że przez ostatnie kilka dni, zamiast stawić czoła kupie książek i podręczników, kompletnie oddałam się szponom lenistwa. Miałam przepisać zeszyty i nadrobić zaległości. Nie wyszło. Miałam napisać wypracowanie. Nie wyszło. Miałam uczyć się teorii na prawko i rozwiązywać testy. Nie wyszło, a przynajmniej nie w takim stopniu, jakbym chciała. Tak mi dobrze w tym moim ciepłym i przytulnym gniazdku beztroski i zapomnienia. Całe dnie spędzałabym pod pierzynką z książką i kubeczkiem gorącej herbatki. I tylko słońce czasem zachęcało mnie do zrobienia czegoś jeszcze.
   Kto widział Monikę, co się z nią stało? Gdzie się podziała dziewczyna, która zaledwie miesiąc temu nie schodziła z parkietu na studniówce swojego chłopaka? Gdzie moja energia, która wtedy męczyła biedaka i jego nogi, a mnie ciągle zmuszała do podrygiwania w rytm muzyki? 
   Studniówka. Sto dni do matury. Nie mojej. Jego. Całe szczęście mam jeszcze rok, więc ja się tylko dobrze bawiłam. Pewnie myśleliście, że jestem taką nudziarą i nie chodzę na imprezy. Bo nie chodzę, ale co innego biba w klubie, a uroczysty bal, obwieszczający bliskie zakończenie szkoły, rozpoczęty tradycyjnym Polonezem, którego swoją drogą, zepsułam. Nawet nie żałuję. Naprawdę chciałam dobrze wypaść i jakoś się zaprezentować w tej mojej skromnej sukieńszczyźnie i najniższych z możliwych obcasach, bo w wyższych chodzić nie umiem. Sytuacja jednak mnie nieco przybiła, kiedy kilka minut przed wejściem na parkiet, dowiedziałam się, że układ został perfidnie zmieniony. Co mi pozostało? Przyglądać się innym, robić to, co oni i udawać, że doskonale wiem, jak idą kroki. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Co prawda, szło to jakoś do momentu dziwnych obrotów. Nie ma co udawać. Pogubiłam się trochę. Trochę bardzo, więc na szybkości pomyślałam, że lepiej stanąć w miejscu, niż pokracznie robić niewiadomoco. I stałam sobie. Jak kołek.
   Reszta wieczoru, nocy i rana minęła mi niezwykle przyjemnie. Jak można się było spodziewać, towarzystwo było na poziomie i bardzo kulturalne. Kulturalne jedzenie, kulturalne picie, kulturalna zabawa, kulturalna muzyka. Nawet spanie na kanapie i niewinne przepychanki były kulturalne. 
  Jedzenie. Istny raj dla mego podniebienia! Tak po drugim gorącym daniu, co prawda zaczęłam wymiękać, lecz miejsce na deser w postaci lodów i szarlotki zawsze się znajdzie.
   Picie. Kawy, herbaty, soczków, a nawet wody ognistej nie brakowało, chociaż podobno to ostatnie było nielegalne. Hmm, to by wyjaśniało przemycanie jej pod stołem... Ale bądźmy szczerzy, któż nie pije na takich imprezach? Tylko Ci co nie chcą, a że ja odmawiałam sobie przed osiemnastką, teraz nadrabiam braki. 
   Muzyka. Kapela dawała czadu! I chociaż z początku robili sobie częste przerwy na małe co nieco, około 22, już do samego końca wymiatali. Grali znane i lubiane (przeze mnie) piosenki, przez co z bólem serca schodziłam z parkietu. I jak na półmetku buty nie sprawiały mi problemów, tak na studniówce zrezygnowałam z nich na długo przed północą. Do tej pory nie mogę domyć stóp. 

   Żyjąc na tym świecie zaledwie 18 lat, zdążyłam wyrobić sobie w sobie pewne ideały. Egzystując z dnia na dzień w otoczeniu pełnym dobra i zła, piękna i brzydoty, szczerości i zakłamania pojęłam, że aby żyć dobrze, nie można trzymać się sztywno ustalonych zasad. Nie mówię tu o normach moralnych, lecz o przyjętych przez nas nawykach lub odpychających stereotypach. Życie polega na elastyczności poglądów i niestatyczności chwili. Zależnie od tego, gdzie mieszkamy, kim i czym się otaczamy, kształtuje się nasze zdanie na pewne tematy. Wchodzimy w strefę osobistego komfortu i przyzwyczajenia, z której niezmiernie ciężko nam wyjść, a jeżeli już zostaniemy wykopani z niej siłą, czujemy się niepewnie, tracimy równowagę i kontrolę nad sobą, swoimi wyćwiczonymi odruchami i zamaskowaną  mimiką. Tak naprawdę dopiero wtedy wychodzi na jaw nasza prawdziwa twarz. Nie oznacza to jednak, że przyzwyczajając się do rutyny, stajemy się fałszywi. Broń Boże! Nawyk codzienności wyrabia w nas właśnie te życiowe zasady, których moim zdaniem nie powinniśmy się trzymać. Dlaczego? Bo najpiękniejsza w człowieku jest naturalność i szczerość zamiarów, a nie jego wyćwiczone techniki obycia w danym towarzystwie. Prosty przykład, zastanówcie się przez chwilę, z kim wolelibyście prowadzić rozmowę. Ze sztywnym i niewzruszonym typem, który traktuje Cię zbyt oficjalnie i urzędowo oraz mówi to, co sobie wcześniej zaplanował, czy może z sympatyczną i uśmiechniętą personą, mniej przewidywalną, a bardziej spontaniczną?
  Tej spontaniczności mi w życiu brakuje. Przyłapuję siebie na tym, że chcę być rozumiana i odczytywana, jak otwarta księga, więc żeby było łatwiej, ustalam sobie gdzieś w głowie 'moje własne 10 przykazań', według których toczy się moja codzienność. I tu nie chodzi o to, że wstaję rano, ubieram się, jem obfite śniadanie, myję ząbki i biegnę na autobus zapinając płaszcz. Nie. Gdzieś w podświadomości mam zakodowane "uśmiechaj się do ludzi", "bądź miła" i - o zgrozo - robię to nawet kiedy nie chcę!  
   Nie nazwałabym siebie pozerem. Nie zależy mi na opinii ludzi, a tym bardziej nie chcę udawać kogoś, kim nie jestem, by wywrzeć na kimś wrażenie. Ubzdurałam sobie owe reguły tylko i wyłącznie dla siebie i zapewne trzymam się ich, bo mi tak dobrze. Jest jednak kilka rzeczy, które notorycznie powtarzam, Kilka myśli, które często przebiegają mi po głowie, a zarazem odbiegają od norm, nie zaliczają się do mojej strefy komfortu. Czasem sama siebie za nie karcę, ale one są i ukazują tą gorszą, ale jakże prawdziwą stronę mnie. 


Nie lubię się myć

Przyznam się otwarcie i bez bicia, że kiedy przychodzi wieczór i pora spłukać z siebie resztki dnia, kąpiel jest ostatnią czynnością, na jaką mam ochotę. Zwykły prysznic zajmuje mi około 20 minut. 20 minut, które mogłabym spędzić inaczej, jakoś kreatywnie wykorzystać. 20 minut wyjęte z życia. 

Wchodzę na pasy w najmniej odpowiednim momencie

I chociaż szanuję zasady i przepisy drogowe, to często gęsto nogi same rwą się na przejście dla pieszych, gdy nad głową świeci mi czerwona lampka. Kilka razy mogłam zginąć, kilka razy zostałam wytrąbiona, a zazwyczaj przed wtargnięciem na jezdnię, silnym pociągnięciem, powstrzymują mnie towarzysze podróży. Staram się. Naprawdę się staram nie zagrażać swojemu zdrowiu i życiu, ale zazwyczaj krawędź chodnika jest dla mnie zbyt cienką granicą.

Nie słucham, co do mnie mówią

Nie tylko na lekcji zdarza mi się wyłączać swój umysł lub przerzucać się na inny kanał. Jeśli rozmowa z kimś zwyczajnie mnie nudzi, nie potrafię tego ukryć i zwyczajnie odbiegam myślami w przeciwnym kierunku. Zdarza mi się nie słuchać i nie zawsze jest to wynikiem nudy. Żyję we własnym świecie i niezmiernie łatwo mnie rozproszyć. Potrafię zawzięcie opowiadać historię i przerwać ją, przypominając sobie, że nie kupiłam mleka - na przykład - po czym, po tej drobnej wzmiance, nie pamiętam już o czym mówiłam i temat zawisa w powietrzu.

Piszę smsy w towarzystwie

Wiem, że to niekulturalnie, że nie powinnam. Tym bardziej, że używanie telefonu ściśle łączy się z punktem powyżej. Pisanie smsów i prowadzenie rozmowy na żywo nijak mi nie idzie. Próbowałam i
a) albo byłam zbyt pochłonięta klikaniem w telefon, przez co z mojej strony zapadała cisza
b) odpowiadałam komuś półgębkiem 
c) zanim odpisałam, czytałam jedną wiadomość setki razy

Wszystko przeżywam dwa razy

Analizuję, myślę, dopatruję się sprzeczności, podtekstów, rzeczy nieistniejących - przypadłość każdej kobiety, przez którą ubolewam, przez którą wiele tracę, ale z którą walczę! Stabilność mnie nudzi. Moja psychika woli gmerać i czytać między wierszami, by dokopać się do niedomówień. Właśnie to jest powodem wielu bezsensownych kłótni. Często powracam myślami do zdarzeń przykrych lub ekscytujących. Nie zapominam towarzyszących mi wtedy uczuć i emocji. Tak, jestem pamiętliwa. Krzywdzę przez to sama siebie, ale dzięki temu, mam też wiele pięknych, żywych wspomnień. 

Łapię za słówka

Uwielbiam to! Nie jest łatwo ze mną rozmawiać, kiedy mam zbyt dobry humor. Nabijam się z rozmówcy i ciągle wywlekam na światło dzienne nieistniejące fakty, co pewnie niezmiernie irytuje.

Zdrapuję lakier z paznokci

Nie przejdę obojętnie obok czegoś, co odstaje i odpryskuje. Lubię mieć pomalowane paznokcie, ale chwila kiedy lakier zacznie odłazić, jest nieunikniona. Zazwyczaj nie mam przy sobie zmywacza do paznokci, a nawet kiedy mam, to nie mogę się powstrzymać, by nie skrobać paznokcia paznokciem. W skrajnych wypadkach, niehigienicznie pomagam sobie zębami. Efekt jest obrzydliwy.
Czytaj więcej >

Kulturalia

   Rok 2016 dopiero niedawno się zaczął. Pamiętamy sylwestra i pierwsze styczniowe pochmurne dni, a dzisiaj już mija połowa lutego. Dlaczego ten czas tak szybko leci? Dni zdają się być nieuchwytne, a godziny i minuty przelatują, jak piasek przez palce. Co zrobić żeby zatrzymać chwile? Nie da się. Możemy jedynie postarać się je maksymalnie wykorzystać.
   Aktualnie mam ferie. Ot zimowe, chociaż jak na dzisiejsze czasy, to bardziej jednak wiosenne, dwa tygodnie przerwy i odpoczynku od szkoły. Chwała ministrowi edukacji za ów przejaw litości. Ostatnimi czasy rozpisywałam się na tematy filozoficzne, czego skutkiem jest brak relacji z mego życia prywatnego. Nie próżnuję, że tak powiem. Tydzień ferii minął mi bardzo pozytywnie. Czytam, piszę, relaksuję się i nawet podoba mi się takie "nudne" życie. Nareszcie mam czas, który śmiało mogę marnować, ale tego nie robię. Przez pierwszy tydzień pogoda nie dopisywała, ale nawet bezustanny deszcz mi nie przeszkadzał. Spotkania z przyjaciółmi, rodzinne wieczory, wspólne kucharzenie, spacery - myślę, że warto poświęcić czas na nadrobienie takich zaległości, szczególnie kiedy ma się go w nadmiarze.

   Jednak zanim nastały ferie, natężenie mojego zabiegania sięgało granic. Przedferyjny okres nie dawał ani chwili wytchnienia. Mimo wszystko, według mojej teorii 'jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko inne jest na swoim miejscu', nie zabrakło mi czasu na beztroskie chwile zapomnienia i oderwania się od żmudnych obowiązków. Bo czasem trzeba zaszaleć i kosztem nauki pójść do kina, na przykład :)

   Tak więc pewnego dnia w ramach rekreacji mój przekochany chłopak i fan Gwiezdnych Wojen zafundował mi bilet na najnowszą odsłonę tegoż filmu właśnie. Dosyć długo czekaliśmy z kupnem biletów, bo zanim przyszedł czas na "Przebudzenie Mocy", trzeba było odświeżyć w pamięci starsze części. Tak więc, kiedy przyszedł odpowiedni czas, zasiedliśmy przed wielkim ekranem. To było coś niesamowitego!

 
    Fabułę wcześniejszych epizodów zapewne kojarzycie, jeżeli nie z ekranu, to z opowieści starszego brata. Nie widzę więc sensu powracania do każdej z nich z osobna i przytaczania na nowo historii Anakina Skywalkera, jego dzieci oraz bohaterów drugoplanowych, które swoją, drogą miały ogromny wpływ na całokształt Star Warsów. Bo któż wyobraża je sobie bez ironicznego Hana Solo, czy porykiwania Chewbacci?
  "Przebudzenie Mocy" było czymś wyjątkowym. Kolejna część zapisana w historii i to w naszym młodzieńczym pokoleniu! Jak nasi ojcowie dzisiaj, tak i my będziemy mogli opowiadać w przyszłości naszym dzieciom o fenomenie Rey, czy o złowieszczym synu Kylo Renie - zabójcy Hana.
  Stare Gwiezdne wojny przeminęły, Wszystko się zmienia, wiadomo było i również, że najnowsza część będzie inna niż pozostałe. Nowy reżyser, nowe efekty specjalne, nowe możliwości, nowe roboty, nowi aktorzy. Byłam zachwycona powrotem Hana i Lei! Moje serce podbił BB-8, lecz zawiodła mnie nieobecność Lucka, a śmierć Solo całkowicie rozdarła moje serce. Wielką porażką była postać Kylo Rena, która moim zdaniem popsuła całokształt ciemnej strony mocy. Aktor kompletnie nie pasował do wizerunku złego i podstępnego następcy Darth Vadera. Ten mały szczegół jednak nie przyćmił potęgi Jedi, wiec film jak najbardziej polecam!



   Kojarzycie twórczość Quentina Tarantino? Podpowiem Wam, że do jego kolekcji należą filmy takie jak "Pulp Fiction", "Django", czy "Bękarty Wojny". Wszystkie te produkcje łączy kilka czynników. Po pierwsze niestandardowe środki przekazu. Ma być krwiście i flaczasto. Po drugie, kiedy widzowi wydaje się, że fabuła zmierza ku końcowi, tylko mu się wydaje, bo akcja w istocie dopiero się rozkręca, co - po trzecie - w pływa na niemiłosiernie wydłużoną w czasie historię. Widać, że reżyser świetnie się bawi tworząc scenariusze do swoich filmów, wcielając się w psychologa-detektywa. Fani Quentina nie będą zawiedzeni "Nienawistną Ósemką". W tej produkcji nie zabrakło niczego, a śmiało rzec mogę, że jak na film jednowątkowy, całkiem ciekawie nam go podano do skonsumowania.
  Lecz do rzeczy. O czym jest fabuła? Na Filmwebie można wyczytać: Dwaj łowcy głów, próbując znaleźć schronienie przed zamiecią śnieżną, trafiają do Wyoming, gdzie wplątani zostają w splot krwawych wydarzeń. - Krwawych to mało powiedziane. Tak wiec na początku zapoznajemy się z dwoma uprzejmymi panami i spętaną łańcuchami panią z podbitym okiem. Po drodze napataczają się kolejni mężczyźni. To politycy, emerytowani żołnierze... Ogólnie różne typy osobowości. W gospodzie zbiera się ich cała masa, bo aż osiem, jak wskazuje tytuł. I wtedy dopiero zaczyna się jatka. Ktoś coś zrobił, ktoś coś za dużo powiedział, ktoś skrywa tajemnicę, a jeszcze inny nie jest tym za kogo się podaje. W ruch wchodzą pistolety i dochodzi do ostatecznego rozrachunku, w którym tak naprawdę wszyscy są siebie warci.

Czytaj więcej >

Wymagajcie od siebie, chodźby inni od was nie wymagali

Pamiętacie sentymentalną myśl Reginy Brett, którą autorka kierowała do nas na miesiąc styczeń? Możecie znaleźć ją tutaj. Tym razem pragnę się z Wami podzielić jej refleksją na drugi miesiąc 2016 roku. A że walentynki nastały właśnie dziś, myślę że Regina trafiła w samo sedno tematu. Jak zwykle zresztą.

Jeśli chcesz znaleźć miłość swojego życia, spójrz w lustro

    "Walentynki. Co za presja! Wszyscy wyjeżdżają (...), albo dostają od ukochanych romantyczne kartki z życzeniami, kwiaty, perfumy, czekoladki albo ciastka w kształcie serca. Wszyscy oprócz ciebie. A przynajmniej takie masz wrażenie. Wydaje Ci się, że każdy znalazł już miłość swojego życia. I przykro ci, że tobie jeszcze się to nie udało. Prawie w każdym tygodniu do mojej skrzynki trafiają emaile od kobiet z całej Polski z historiami ich złamanych serc. (...) Agnieszki, Kasie i Dominiki zwierzają mi się, że nie potrafią znaleźć kogoś, kto obdarzy je miłością. Mają ochotę się poddać i zostać z partnerem, który prawie je kocha. Który zdradza, który jest żonaty, złośliwy, albo agresywny. Wszystkim odpowiadam to samo: Nie poddawajcie się. Zasługujecie na to, co najlepsze. Jeśli ten człowiek nie jest dla was najlepszy, to znaczy, że w ogóle nie jest dla was. Bądźcie cierpliwe. Dajcie się odnaleźć tej właściwej miłości.
    To samo dotyczy mężczyzn, którzy szukają miłości swojego życia. Nie gódźcie się na osobę, która prawe was kocha. Zasługujecie na to, żeby kochać was w pełni. Kiedyś sama godziłam się na zbyt mało. Spotykałam się z mężczyznami, którzy mnie krytykowali. Z mężczyznami, którym ja się podobałam, ale to, że samotnie wychowuję córkę - już nie. Z mężczyznami, którzy mnie lubili, ale nie mogli się pogodzić z tym jak ważne jest dla mnie pisanie.

Chcieli, żebym zrezygnowała z części siebie

    Zamiast zadowolić się kimś, kto ze mną wytrzymuje, znalazłam kogoś, kto mnie docenia. Wam też może się to zdarzyć. Jaki jest najlepszy sposób, żeby znaleźć miłość swojego życia? Wystarczy spojrzeć w lustro. Prawdziwa miłość zaczyna się od pokochania samego siebie. Prawdziwa miłość to coś, co sami sobie dajemy. Kiedy pokochasz siebie, przyciągniesz kochającego partnera.

Zasługujesz na to, co najlepsze, ale zanim uwierzą w to inni, sam musisz to zrobić

    Możesz popełniać błędy, każdy z nas je popełnia, ale to nie znaczy, że jesteś pomyłką. Po prostu tęsknisz a miłością. Wszyscy za nią tęsknimy. Kiedy zaczniesz kochać siebie, chcesz odciąć się od ludzi, którzy odbierają ci radość życia. Zostawić za sobą całe cierpienie i smutek z przeszłości. Wiesz już, że jesteś wart więcej.
    Istnieje ktoś stworzony właśnie dla ciebie. Nie musisz szukać bratniej duszy w internecie ani w barach. Po prostu pokochaj swoje pokaleczone, złamane serce i uwierz w jego siłę. Otwieraj je szeroko przez cały dzień, żeby wpuścić do środka więcej miłości. Wypełnij swoje życie radością., pięknem, przyjaciółmi i śmiechem, s przyciągniesz kogoś, kto zapragnie żyć tak razem z tobą.
    Zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Możesz sam to sobie dać, zaczynając każdy poranek od prostego ćwiczenia. Codziennie oświadczaj swojemu odbiciu w lustrze: "Jestem gotowy na więcej miłości. Tu i teraz!".
    A potem uśmiechnij się, otwórz serce i poczuj, jak się nią wypełnia."
~ Regina Brett, "Twój Dziennik", myśl na luty.


      Wielki Post. Czas przemyśleń i refleksji nie tylko dla katolików. Późna zima, wczesna wiosna to ogólnie pora, na przestrzeni której wszystko budzi się do życia. Niektórzy z nas budzą się razem z nią. Inni popadają w przygnębienie, bo mają wrażenie, że u nich wciąż panuje zima. Pamiętam ten stan. Towarzyszył mi co roku, niezmiennie o tej samej porze. Słonko zaczynało topić śniegi, na drzewach kiełkowały pierwsze pączki, ptaki zlatywały z ciepłych krajów, ćwierkając wesoło, a ja chowałam się w swoim łóżku pod grubą pierzyną. Rozwijałam rolety, zasłaniając okna i całymi dniami użalałam się nad sobą. Odcinałam się od rzeczywistości. Nie chciałam słońca w swoim życiu. Przygnębiał mnie widok radosnych uśmiechów moich przyjaciół, ale samotność była jeszcze gorsza. Dwutygodniowe ferie, były dla mnie nie tyle odpoczynkiem, co przekleństwem. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Nie potrafiłam się zmusić do wstania z łóżka. Broniłam się rękami i nogami przed wszystkim i wszystkimi. Wmawiałam sobie, że odpoczywam, ale tak naprawdę męczyłam się okropnie z własnymi myślami.
      Od tamtego czasu wiele się zmieniło.
    Odkryłam, że mam przy sobie ludzi, którzy nie zasługują na takie zachowanie z mojej strony. Pomału, małymi kroczkami nauczyłam się z tym walczyć. Pierwszym etapem było dopuszczenie do siebie wszystkich emocji. Nie tylko złych, nie tylko dobrych. Potrafiłam się cieszyć, a zaraz potem płakać bez powodu, ale i na odwrót. Później zrozumiałam, że jestem tylko człowiekiem i mogę popełniać błędy. Chociaż do tej pory ciężko mi czasem przyznać się do moich słabości. Nauczyłam się, że nad emocjami i naturalnymi odruchami nie da się panować i nie trzeba za nie przepraszać. Ale ważne co się z nimi zrobi, jak dalej się nimi pokieruje. Kolejnym moim celem była umiejętność cieszenia się z życia tu i teraz. To było najtrudniejsze. Nie wypominanie złych rzeczy sobie, ani innym. Nie zamartwianie się przyszłością. Do tej pory czasem ulegam zatroskaniu, ale już nie w takim stopniu, jak kiedyś. Kolejny etap pracy nad sobą dotyczył miłości. Nie tej takiej kolorowej, obsypanej kwiatami, ale miłości do samej siebie. Nigdy nie miałam kompleksów, jednak czasem brakowało mi pewności siebie. Gdzieś na dnie podświadomości miałam zakodowane, że jestem nic nieznaczącym człowiekiem. Że nie stworzono mnie do rzeczy wielkich. Teraz już wiem, że nie muszę zmieniać całego świata, ale wystarczy, że ten skrawek przestrzeni wokół mnie stanie się piękny. Odkryłam radość z niesienia pomocy i dawania siebie innym. Odkryłam, że nie żyję dla siebie, ale dla ludzi. Odkryłam to, lecz bywają dni, kiedy strasznie ciężko stawiać kogoś innego ponad siebie, szczególnie jeśli chodzi o najbliższych. Bo miłość do nich jest najtrudniejsza.
     Niech to będzie  moje postanowienie na ten wyjątkowy okres Wielkiego Postu. Chcę nauczyć się nieść pomoc, dobroć i uśmiech.


Pamiętacie pana Michała Jóźwiaka z bloga 'Filozofia Dialogu'? Na pewno wielu z Was go kojarzy, gdyż jego blog był i nadal jest rozpoznawalny przez swoją wyjątkowo głęboką odsłonę. Chociaż Michał opuścił blogsferę na rzecz innej działalności, nadal od czasu do czasu zagląda do nas pozostawiając jakąś mądrą, filozoficzną myśl. Tym razem poprosił mnie osobiście, abym przekazała wam pewną wiadomość. Oto ona:
   
         Cześć! :)
    Od jakiegoś czasu pracuję w Misyjnych Drogach - to czasopismo misyjne. Raz w roku prowadzimy akcję "Misjonarz na Post" i w tym roku zachęcamy blogerów do tego, żeby włączyli się w jej promowanie. Byłoby wspaniale, gdybyś zechciała o tym napisać, albo chociaż poinformować osoby, które mogłyby być zainteresowane tym wydarzeniem. Polecam nasze fanpejdże: Misyjne Drogi i Misjonarz na Post.
  Rozpoczyna się kolejna edycja projektu „Misjonarz na Post”. Ta ogólnopolska akcja najważniejszych czasopism misyjnych to zachęta do duchowego wsparcia misjonarzy z naszego kraju. Jest ich dokładnie 2085. Podejmowany przez nich trud wymaga pomocy nie tylko materialnej, ale także tej, która jest bezcenna – modlitwy. 
   Jej zasadniczym celem jest stworzenie duchowego zaplecza dla wszystkich misjonarek i misjonarzy. W ubiegłym roku w akcję włączyło się prawie 5000 osób, które przez post, modlitwę, ofiarowane cierpienia oraz dobre postanowienia wspomogły duchowo polskich głosicieli Dobrej Nowiny na krańcach świata. Sukcesy z lat ubiegłych zachęciły inicjatorów przedsięwzięcia do przeprowadzenia kolejnej edycji. Honorowy patronat nad akcją objęli ks. abp Stanisław Gądecki, Metropolita Poznański, Przewodniczący KEP oraz bp Jerzy Mazur SVD, Przewodniczący Komisji Misyjnej EP.
    Każdy, kto chce dołączyć do modlitewnej akcji wypełnia formularz znajdujący się na stronie internetowej www.misjonarznapost.pl . Należy podać imię i nazwisko oraz adres e-mail, a następnie wybrać kraj pobytu misjonarza, który ma zostać otoczony modlitwą podczas zbliżającego się Wielkiego Postu. Nie jest konieczne określanie jego danych – system może losowo przydzielić kapłana, siostrę zakonną lub osobę świecką. Projekt skierowany jest do wszystkich, bez względu na wiek. Udział w nim nie wymaga żadnych nakładów finansowych, a jedynie zobowiązania do codziennej dowolnej modlitwy w intencji wybranego misjonarza.
  W tym roku chcielibyśmy zaprosić do promowania akcji także blogerów. Zachęcamy do lajkowania, udostępniania i informowania o akcji. Zależy nam na tym, by misjonarze otrzymali niezbędną, duchową pomoc.
     Trzecia edycja tego projektu rozpocznie się na początku przyszłego tygodnia.

Wchodzicie w to? :) 
Czytaj więcej >

Cyberek

Coraz częściej poruszam kontrowersyjne tematy, a tytuły moich postów przyprawiają Was pewnie o mdłości, bo ileż można pisać o miłości? A no ja mogę bez końca, ale coby nudno nie był, dzisiaj porozwodzę się nad tym tematem od głupawszej strony.

Miewacie czasem konflikty wewnętrzne? Nie mówię tutaj o problemach na skalę światową ani "być, albo nie być", lecz o zwykłych sprzecznościach występujących na co dzień w naszych głowach. Ja takowe mam, przykład? Nie lubię, nie chce mi się i nie mam czasu się uczyć, a jednak to robię gdzieś tam po kontach. Bo? Bo chcę, bo mam nadzieję, że może mi się to kiedyś w życiu przyda, bo przede wszystkim, mogę! A co! Zagadnienia i jego sensu nie zrozumiał mój klasowy koleżka, któremu swego czasu próbowałam wbić do głowy, że palenie szkodzi. Nie tyle jemu, bo jego zdrowie i żywot średnio mnie interesuje, co pozostałym oddychającym niepalącym, którzy muszą wdychać smrody, czyli mi. A żeby zrozumieć ów sens palenia od podstaw, zapytałam więc - Dlaczego palisz? Dlaczego się uczysz? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Bo chcę - popatrzył na mnie zbity z tropu. Wygrałam i tym momencie powinnam zakończyć rozmowę, lecz że koleżka przegrywać nie umie, zaczął snuć swoje frajerskie wywody na uj wie jaki temat, na odchodnym dmuchając swym odorem w mą twarz. I tak zakończyła się nasza błyskotliwa rozmowa.

Po fakcie zrobiło mi się szkoda owego koleżki. Mając z nim do czynienia już trzeci rok, zdążyłam nieco poznać jego strukturę i stwierdziłam, że biedniejszego na umyśle człowieka już dawno nie spotkałam. Skąd się biorą tacy ludzie? Dlaczego robią z siebie cwaniaków na pokaz i wystawiają się na pośmiewisko? Dlaczego pragną się wyróżniać, chociażby plamą po zupie pomidorowej? Żeby żółtymi zębami i pijackim wzrokiem zabłysnąć przed zdesperowaną dziewczyną? Żeby nawciskać im kitów, że są najpiękniejsze na świecie, a później włożyć rękę pod spódnicę? Powiedzieć im to, co chcą usłyszeć, aby pokornie rozłożyły nogi?


Przykład numer dwa.
Jakiś czas temu na potrzeby moich dochodzeń i badań, ściągnęłam gg. Tak, właśnie to popularne znane, kochane i zapomniane na rzecz facebooka! Niestety na niewiele się przydało. Jako malusia aplikacja, działała sobie tam gdzieś w tle, wyświetlając mój status aktywnym. Dawno z niej nie korzystałam, więc nie spodziewałam się szalonej rewolucji i wszystkich update'ów tegoż komunikatora. Teraz wystarczy jeden przycisk, a krejzolski program wyszukuje osoby z waszego rejonu, abyście sobie mogli popisać co nieco, a nóż widelec lepiej się "poznać". Takim oto sposobem wyhaczyło mnie kilku gości. Czegoż można było się spodziewać? Większość z nich na wstępie pytała o numer telefonu, albo gorące zdjęcia biustu i nie tylko. Jeden, a może dwóch było bardziej skorych poznać moją osobowość, nie atuty cielesne. Kiedy któremuś z nich podziękowałam za składaną propozycję, lecz nie chciałam skorzystać, argumentując to zdrowym rozsądkiem, przestrzeganiem zasad moralnych i tym, że nie szukam erotycznych przygód w internecie, bo mam już chłopaka, w zamian dostawałam wiadomości typu:  "Suka", "No chodź się zabaw!", "I tak go zdradzisz". Wnioski nasuwają się same.

Głupota - jak trzeba być zdesperowanym, żeby robić zdjęcia swoich newralgicznych miejsc i wysyłać je nieznajomym? Gdzie intymność i jakieś granice prywatności? Jak można się obnażać przed kamerą, by ktoś po drugiej stronie monitora mógł nacieszyć oko?

Złudna przyjemność - bo seks tylko dla seksu to średnia uciecha. Dajesz komuś kawałek siebie, otwierasz się na oścież, a na koniec zdajesz sobie sprawę, że nawet nie znasz imienia tej osoby.  

Wierność - brak moralności to nie tylko zabijanie, czy kradzież. To także zdrada. Pokłócisz się z dziewczyną, chłopakiem, mężem czy żoną, pójdziesz zalać smutki w butelce wódki, a później przez przypadek wylądujesz z obcym łóżku?  I to może jej/jego wina?

Przyszłość - postaw się w roli tych osób i powiedz, jak wyobrażasz sobie swoją przyszłość? Poślubisz dziewczynę, która na imprezach robiła laski facetom po kontach? Chcesz mieć za męża kolesia, który chwali się, ile dziewczyn w życiu obleciał? A na starość będziecie opowiadać dzieciom i wnukom swoje erotyczne przygody?

Teraz nieco przyjemniejszy temat. Co prawda zimowe wieczory są coraz krótsze, a co za tym idzie, szkoda marnować czas przed telewizorem, niemniej jednak całkiem niedawno obejrzałam film, który u siebie polecała Bobik, a który ja teraz polecę Wam. Bo podobnie jak są ludzie i parapety, tak są filmy i filmy, a ten film naprawdę warty jest obejrzenia.

Pewnego dnia Thomas budzi się w klatce. Nic nie pamięta, nie rozpoznaje otaczających go ludzi, nie wie też, gdzie się znajduje. Jak się okazuje, jest jednym z kolejnych chłopców, którzy trafili na zamkniętą arenę otoczoną ogromnym murem. Koledzy zapoznają Thomasa z zasadami panującymi  na tym terytorium, lecz chłopak nie może poradzić sobie z brakiem pamięci. Dręczy go też niewiedza, prawda jest bowiem taka, że młodzi luzie zostali uwięzieni w labiryncie, który jest ich jedyną nadzieją. Przez zapał i ciekawość Thomasa reszta zostaje narażona na niebezpieczeństwo, które kryje się w gąszczu korytarzy. Chłopak wierzy, że zdoła przeprowadzić ludzi na drugą stronę, a jednocześnie zachować ich przy życiu. 

Druga część filmu nie zachwyciła mnie już tak bardzo. Początek zapowiadał się całkiem ciekawie, mianowicie wszyscy przetrwali, którym udało, się uciec z labiryntu trafili do ośrodka, w którym ich opiekunowie przeprowadzają tajne badania. Co jakiś czas grupa chłopaków wychodzi z ośrodka i nigdy już nie wraca. Thomas i reszta jego kolegów żyją pod srogim nadzorem, lecz ciekawi są, co stało się z pozostałymi. Chłopców czeka nowe wyzwanie. Po ucieczce z ośrodka stają twarzą w twarz z rzeczywistością. Ich oczom ukazuje się ludzka zagłada i zniszczona ziemia, której muszą stawić czoła. 
Czytaj więcej >
Create your space © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka